Spektakl teatralny pt. „Jak siebie samego” w reżyserii pani prof. Marty Piotrowskiej to walentynkowa propozycja artystyczna, wystawiona przez uczniów Ogólnokształcącego Liceum im. św. Stanisława Kostki. Opowiada ona historię kilku postaci, których drogi krzyżują się przypadkowo czternastego lutego podczas przygotowań do obchodów Święta Zakochanych.
Na samym początku po wprowadzającym w klimat przedstawienia monologu, następuje scena prezentacji postaci: Mikołaj Nawrocki to zapracowany Filantrop, Natalia Zapała jest obsadzona w roli starszej kobiety, Filip Relidzyński to Filozof, zadający za dużo pytań, a Krzysztof Orawiecki jest Narcyzem – Pogromcą Damskich Serc. Akcja toczy się w sklepie spożywczym, gdzie tajemnicza pracownica w masce (Lidia Kosztołowicz) rozdaje klientom walentynkowe ciasteczka. Każdy bohater wydaje się być zatracony w biegu codziennych zajęć i rutynowych obowiązków, jednak prawdziwe zamieszanie rozpoczyna się dopiero w momencie, gdy w sklepie następuje awaria, a bohaterowie przekonani są, że nie mogą się z niego wydostać. Stojący do tej pory w tle Manekin – Błażej Kotwica, którego można interpretować jako Demona bądź Obcego ożywa i rozpoczyna podwójną grę: zarówno dosłownie – z postaciami na scenie, jak i metaforycznie – na ich uczuciach. Dialog z Obcym sprawia, że wszyscy bohaterowie stają się nieco bliżsi widzowi, bo odkrywa on ich- nas słabe strony i frustracje.
Jednak niektóre sceny wydają się kontrowersyjne. Jedna z bohaterek – Singielka, w której rolę wcieliła się Anna Cedro, wprowadza widza w stan zmieszania, szczególnie po jej konfundującym ,,ślubie ze sobą’’, który – jak sądzę – ma uzmysłowić widzowi konsekwencje dosłownego rozumienia przykazania miłości. W stan zdezorientowania może wprawić widza również niespodziewana śmierć Filantropa. Natomiast historie miłosne bohaterów uważam za niezwykle interesujące, poza może zbyt stereotypową – Narcyza, który do momentu, kiedy jako jedyny nie został obdarowany miłością, pełnił rolę najbanalniejszej postaci. Cóż, przecież życie właśnie zdaje się być niekiedy banalne!
Najbardziej efektownym momentem sztuki była scena rozmowy pomiędzy Obcym, a Aniołem (Klaudia Dębska), w której gra świateł i muzyka nadały ogromną dramaturgię. Stroje aktorów były raczej minimalistyczne, co miało na celu zwrócenie uwagi na wnętrze bohaterów. Scenografia zaś choć prosta, dobrze oddawała klimat walentynkowej aranżacji sklepowej. Zakończenie, które miało na celu ukazać losy bohaterów po kilku latach od wydarzeń, nie było jednak dość czytelne – upływ czasu nie został wyraziście podkreślony, to mogło być problematyczne dla odbiorcy.
Przewodnia myśl sztuki, mówiąca o tym, że aby zostać pokochanym, należy najpierw obdarzyć miłością samego siebie wpisuje się we współczesny dyskurs egzystencjalny o kondycji człowieka i jego pragnieniach. Postacie zarysowane grubą kreską, reprezentujące bardzo skrajne postawy, utrudniały widzowi możliwość utożsamienia się z nimi, ale nieco przerysowana gra przykuwała uwagę widza i zmuszała do myślenia. Uważam, że warto zobaczyć tę sztukę, trwający ponad godzinę spektakl skupił uwagę młodej widowni, a to znaczy, że się podobał. Ciężka i wielotygodniowa praca została doceniona przez najbardziej wymagających widzów – kolegów. Brawo!
Julia Makowska ID